Wydawać by się mogło, że wraz z protestami po wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji, polskie feministki dostały prezent i szansę, żeby mieć swoje 5 minut. Tyle, że feministka to często osoba, która jest jak ten lekkoduch, który jak dostanie w prezencie samochód, to pierwsze co z nim zrobi to rozbicie go na prostej drodze. Nie trzeba było długo czekać, jak jeszcze przed końcem minionego już roku po stronie feministycznej pojawią się przypały, które warto omówić.
Ogólnopolski Strajk Kobiet proponuje definicję gwałtu wykluczającą wiele ofiar
OSK na stronie loomio.org, którą używa do zamieszczania swoich postulatów i głosowania nad nimi, przedstawił propozycję zmiany definicji gwałtu (a raczej zgwałcenia, to tak to się określa w prawie). Nowa definicja miałaby brzmieć tak: “Gwałt to seksualna penetracja waginalna, analna lub oralna ciała innej osoby jakąkolwiek częścią ciała lub przedmiotem bez jej zgody”. Taka definicja jest gorzej niż zła, dlatego że zwyczajnie wyklucza wiele ofiar. Wyklucza to większość mężczyzn, którzy padli ofiarą gwałtu ze strony kobiety, dlatego, że mężczyzna zmuszony do seksu, jest zazwyczaj stroną “penetrującą”, a nie “penetrowaną”, tu polecam wygooglować sobie hasła “forced to penetrate” i “made to penetrate”, żeby poczytać więcej o tej kwestii. Taka definicja wyklucza także kobiety, które zostały zgwałcone przez kobiety, jak również kobiety zgwałcone w inny sposób niż przez penetrację. Wyklucza także wiele osób trans.
Skoro mowa już o osobach trans, ich środowisko bardzo mocno oburzyło się na taką propozycją, co możemy zobaczyć na poniższym screenie z FP Angry Trans:
To wszystko wywołało burzę wśród internautów i przedwczesne wycofanie ankiety z postulatem przez OSK. Następnie przedstawili nową propozycję, co do definicji gwałtu, która miała uwzględnić zgłaszane zastrzeżenia. Tyle, że tu też się nie popisali. Tym razem definicja jest zbyt długa i zawiła, zwyczajnie nie da się czegoś takiego wprowadzić do Kodeksu karnego. Nadal na pierwszym miejscu stawia się penetrację (bycie penetrowanym), a bycie zmuszonym do penetracji mogłoby być traktowane jako “inna czynność seksualna”, co mogłoby przekładać się na niższe wyroki i zaniżanie statystyk.
Niezbyt jasne jest także definiowanie zgody jako: “dobrowolne, świadome i jednoznaczne wyrażenie woli na każdym etapie stosunku seksualnego lub czynności o charakterze seksualnym, przy czym osoba udzielająca zgody musi być uprawniona do jej udzielenia, a wyrażenie zgody musi być wynikiem swobodnej i świadomej decyzji tej osoby”. Przy takiej definicji wyrażanie zgody musiałoby mieć charakter werbalny, brakuje chociażby wyrażania zgody gestem, co jest uwzględnione nawet w osławionym prawie szwedzkim. W dodatku takie “jednoznaczne wyrażanie woli na każdym etapie stosunku”, oznaczałoby że trzeba udzielać zgody przed każdym kolejnym pocałunkiem, dotykiem, czy drobną nawet zmianą pozycji. Na jeden stosunek trzeba by zadać z 10 pytań. Widać, że to propozycja przedstawiana bez konsultacji z prawnikami i niezbyt przemyślana.
To, że OSK przestawił taką propozycję zmiany definicji gwałtu zawężonej tylko do penetracji nie było przypadkiem. Taki postulat został im przesłany przez Fundację Feminoteka. Na dowód screen poniżej z ich FB:
To nie pierwszy raz kiedy Feminoteka wyskakuje z taką propozycją. W lutym 2019 r. wystosowali petycję do Ministerstwa Sprawiedliwości, w której domagali się aby gwałt był definiowany jako “seksualna penetracja bez zgody ofiary”. Pisałem o tym dokładnie w tym artykule.
Maja Staśko i jej seksistowski artykuł
Feministka Maja Staśko napisała artykuł dla Gazety Wyborczej, teoretycznie o problemie molestowania oraz o flirtowaniu w współczesnym świecie (po #MeToo itd.). W praktyce jednak tekst jest bardzo generalizujący i seksistowski w stosunku do mężczyzn. Już na wstępnie autorka pisze: “Jeszcze przed pandemią chodziłam do klubów jak na pole walki, by bronić się przed molestującymi z każdej strony facetami. W klubach byłam jak Kobieta Kot – jednego z łokcia, drugiego z wykopu, od trzeciego się odbiłam. Patrzyłam z góry, czy ktoś nie obmacuje wbrew woli. Podlatywałam i wyrzucałam na drugi koniec sali albo z kopa z klubu. Po chwili na parkiecie tańczyły same dziewczyny. I to był dopiero raj”. Nie ma to jak pisać artykuł przeciwko przemocy i jednocześnie samemu chwalić się stosowaniem przemocy (a raczej fantazjowaniem o przemocy, ale o tym za chwilę). W dodatku widzimy, że Staśko wszystkich mężczyzn traktuje jak molestatorów i marzy jej się parkiet bez żadnych facetów, z samymi tylko kobietami.
W tekście możemy znaleźć więcej takich kwiatków. Np. autorka pisze, że coraz częściej ma poczucie, że nie znajdzie faceta i czuje z tego powodu ulgę. Albo cytując: “Męczyłyśmy się z tym latami, obwiniałyśmy się, rozmawiałyśmy ze sobą, pisałyśmy książki i prowadziłyśmy wykłady. Teraz wy się trochę pomęczcie, gdy musicie się pogimnastykować, żeby zaprosić nas na randkę czy zapytać o zgodę na seks. Wiem, nieprzyjemnie, niekomfortowo. Ale mam opowiedzieć, jak nieprzyjemnie i niekomfortowo jest być gwałconą?”. Staśko nawet zbytnio nie kryje się z tym, że nie chodzi jej o ofiary, tylko o zemstę i nienawiść w stosunku do płci męskiej.
Jak widać w komentarzach, czytelnicy Wyborczej, a więc ludzie o przeważnie lewicowych i liberalnych poglądach w większości oceniają artykuł negatywnie. W zasadzie to prawie wszystkie komentarze są mocno krytyczne.
Do tekstu w satyryczny sposób odniósł się również dziennikarz sportowy Krzysztof Stanowski:
Odpowiedzią Mai Staśko było odwrócenie kota ogonem i twierdzenie, że Stanowski wyśmiewa się z ofiar przemocy, co zostało podłapane przez sprzyjające feministce media (Wyborcza, Wysokie Obcasy, ASZdziennik itp.). Jednak jak widać na filmie, w żadnym razie dziennikarz nie wyśmiewa się z żadnych ofiar, tylko krytykuje samą Staśko i jej artykuł. Niemniej każdemu polecam najpierw obejrzeć to wideo i dopiero wtedy wyrobić sobie własne zdanie.
A już wyjątkowo tragikomicznie Staśko odniosła się do samego początku swojego tekstu, co możemy zobaczyć na screenie poniżej:
Pani Maja przyznała tu, że historie o molestowaniu w klubie były wymyślone, “taka konwencja”, jak w filmie. Nadal pozostaje też kwestia jej zwyczajnego fantazjowania o przemocy i wyrzucaniu ludzi siłą z parkietu (wszystkich mężczyzn na parkiecie).
To nie pierwszy taki przypał Mai Staśko. Swego czasu napisała artykuł na Krytyce Politycznej, w którym zwykłych patostreamerów określiła mianem “przedstawicieli czwartej fali feminizmu”. Pod postem FP Krytyki Politycznej o tym tekście możemy zobaczyć, że praktycznie 100% komentarzy czytelników KP (a więc w większości ludzi o poglądach lewicowych) ocenia ten artykuł bardzo negatywnie. Komentarze w necie co prawda jeszcze niczego nie udowadniają, ale faktem jest, że omawiana feministka dokonała niezłej sztuki napisanie dwóch tekstów, które oceniają negatywnie prawie wszyscy z jej własnego kręgu ideowego.
Staśko ma na koncie także stworzenie dwóch list seksistów, gdzie wymieniała z imienia i nazwiska ludzi, którzy mieli dopuścić się seksistowskich czynów, nie tylko nie podając żadnych dowodów, ale nawet tego o co w ogóle ich oskarża. Pisałem o tym tutaj. Przypomnę także co takich akcjach napisały inne feministki, które ją znają:
Co ciekawe, o pomysłach Mai Staśko na walkę z seksizmem nie chciały z WP rozmawiać znane w środowisku feministki. Dwie z nich odmówiły komentarza. Jedna powiedziała, że po prostu „boi się Staśko, bo ona jest nieprzewidywalna i miała już z nią konflikt, a nie chce następnego„. Inna autorka feministyczna, mówi WP anonimowo: – Seksizm jest zjawiskiem powszechnym, ale metoda publicznego napiętnowania znanych osób na podstawie anonimowych doniesień to słaby pomysł na jego likwidację. Jest to natomiast rewelacyjny sposób na skłócenie środowiska. I forma autopromocji. Maja Staśko jest w środowisku znana z tego, że biada każdej i każdemu, kto jej podpadnie. Masz wątpliwości co do jej metod? No to jesteś seksistą! To nie ma nic wspólnego z feminizmem! Nazwałabym to raczej rodzajem inkwizycji.
Comentários